Klatka schodowa w naszym hotelu. Delhi. Indie.
Ja zamawiam tosty. Chcę łagodnie przestawić się na tutejsze – „ostre” jedzenie. Inni różnie – niektórzy „skaczą na głęboką wodę” i zamawiają w ciemno specjalność zakładu – „śniadanie po indyjsku”, inni próbują coś zrozumieć z karty dań (która jest w j. angielskim, ale zawiera wiele nic nie znaczących jeszcze dla nas nazw). W każdym razie nie jest źle. Posileni czekamy na Akshaya, który zgodnie z umową zjawia się o jedenastej. Po krótkiej, kurtuazyjnej wymianie zdań przechodzimy do konkretów. Omawiamy kolejne punkty naszego safari. Akshay opowiada krótko o każdym miejscu, które będziemy zwiedzać. Gdzie co zobaczymy, gdzie co kupimy, gdzie co będziemy mogli sfotografować, na co zwrócić uwagę, co robić, a czego się wystrzegać. Krótko i na temat. Podoba mi się. Na koniec ustalamy plan gry na dzisiejsze popołudnie. Musimy pojechać do biura Akshaya i zawieźć pozostałą do zapłaty gotówkę, wymienić dolary na rupie, za środki uzyskane z wymiany zakupić karty SIM i „zdrapki”, załadować telefony, wymienić się numerami i wtedy będziemy mogli swobodnie „wypuścić” się na zwiedzanie miasta. Ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia – czyli zakup modemu. To wszystko wyżej wymienione wbrew pozorom nie jest takie proste. Biurokracja (z którą spotkaliśmy się już na pokładzie samolotu) powoduje, że na wymianę waluty trzeba spisać „certyfikat” (konieczny do tego jest skan paszportu), a żeby zakupić kartę SIM, trzeba osobiście stawić się w punkcie sprzedaży, gdzie zrobią nam zdjęcie, skan paszportu i własnoręcznym podpisem potwierdzimy umowę. No cóż. Zaczynamy działać. Marek jedzie z Akshayem do biura, a my w oczekiwaniu na zawezwanego przez Akshaya człowieka, który przyjedzie do nas i wymieni nam dolary na rupie idziemy na krótki spacer. Na ulicach jest ciasno. Ruch jest lewostronny, ale praktycznie nie ma chodników, więc pojazdy poruszają się wspólnie z pieszymi. Efektem takiego rozwiązania jest nieustające trąbienie klaksonów. Parę migawek z tego spaceru:Delhi. Indie.
Po godzinie wracamy do hotelu. Po chwili mamy indyjską walutę. Zjawia się Marek i idziemy „załatwić” karty SIM. Trochę to trwa. Każdy po kolei musi się sfotografować, sprzedawca wypełnia dokumenty, uaktywnia karty, „ładuje” zdrapki. Ja załatwiam sprawę na końcu, bo kupuję modem, a to wymaga dodatkowych formalności. W końcu jednak jest – wracamy do hotelu sprawdzić, czy działa. I co? – działa! Jest Internet, jest szansa na dziennik podróży. Niestety, jest już ciemno. Akshay prosił, żeby po zmierzchu nie wychodzić, dalszego zwiedzania Delhi dzisiaj już nie będzie. Idę więc na kolację, a potem nagrywam film z progu naszego hotelu: